Z NOTATNIKA MYSZY – MEDYTACJA
Mysz w zadumie
Splątała łapki
W jakiś dziwny
Skręcony węzeł
– Przeczytała, że takie właśnie
Zaplątanie łapek
Niezbędne
Mysz w zadumie
– Oddech spokojny,
Tylko brzuszek
Wznosi się lekko
– Jestem,
Myślę
I wszystko umiem
– Oprócz tego
Jak być smerfetką
Jak być małą
Błękitną istotką
Wymyśloną
– Ja przecież myślę,
Ale trudno
Uwierzyć sobie,
Stać się swoim
Własnym
Pomysłem
Macha łapką
– Precz myśli wszystkie
– Teraz tylko
Milcząca zaduma,
Tylko cisza
I zasłuchanie
W swoje wnętrze,
Więc w ciszy
Duma
W ciszy słyszy
Odgłosy ciała
– Szmer oddechu
I muchy brzęki
– Jestem cząstką
Mysiego wszechświata
– Za tę cząstkę
Ogromne dzięki
Słyszy sen
– Jak szeleści w głowie,
Jak próbuje zawładnąć ciałem,
Słyszy słowa
Zanim je powie,
Słyszy wszystko
Zanim się staje
W końcu zjawia się
Przebudzenie,
Z tego stanu
Bliskiego błogości
– Mysich kiszek
W brzuszku burczenie
I chrzęst
W supeł splątanych
Kości
KOCIE FIGLE – NOCĄ
Wiatr za oknem
A u mnie spokój,
Tylko koty mruczące sennie
Odganiają niedbale,
Łapek swoich miękkością,
Wszystkie myśli
Pachnące błędem
Koty mruczą
Sny swoje kocie
Prezentują pozycją ciała
– Śnią te we śnie
Chłeptane łakocie
Tak jak mleczka miseczka
Cała
Koty drzemią,
Czekają cicho
Aż ten dzień odpłynie
Za chmury
Nocy mroku
A wtedy wstaną
– Grzbiety wygną,
Wyostrzą pazury
W swoich oczach
Zapalą ogniki
– Te zielone,
Zielono kocie,
Zaczną marsze,
Kocie wybryki
Pośród półek,
Szafek i blatów,
Wśród odgłosów
Zrzucanych gratów
– Bibeloty pachnące
Hecą,
Mają rację
– Niech sobie lecą
Noc kolejna
I kocie figle,
Nocny hałas
– To nic,
Nie wstanę,
Niechaj psocą
Tą swoją nocą
– Posprzątamy
Wszystko
-Już ranem
TROCHĘ WCZESNY LISTOPAD
Październik
Dziwnie się znarowił
– Szarpie czupryny drzew
Swym wiatrem,
Obrywa liście kolorowe
I tka jak dywan
Barw makatkę
Październik
Deszczem znowu straszy,
Gnie,
Wyłamuje parasole
Jakby zapomniał,
Że jest naszym
Ostatnim słowem
– N i e p o z w o l ę
Na to zbyt szybkie
Pożegnanie,
Na ten listopad
Jakże wczesny,
Na nastrój
Wiatrem przywołany,
Na ton zadumy
W strofach wierszy
Gdzieś tam
Wciąż w ciszy jeszcze trwają
Cmentarzy pustych
Drzew alejki,
Pomniki,
Zapomniane twarze,
Nazwiska
– Tylko ich literki
ROZMOWA Z LIŚCIEM
Jesteś liściem
Już pomarszczonym,
Szeleszczącym
W ciszy mych kroków
I nie ważne
– Barwnym
czy szarym?
– Jedno wiem
Gdzieś przed tobą
Spokój
Nawet wtedy,
Gdy czas kolejny
Pozostawił bruzdy na twarzy,
Nawet wtedy,
Gdy noce pełne snów
Zapomniały marzyć
Nawet wtedy,
Gdy twoja wiara
Zagubiła się w ścieżkach
I dróżkach,
Nawet wtedy,
Gdy przeszłość powraca
Tupiąc,
Krocząc,
Czy
– Na paluszkach
Taki dialog
Barwny
– Kolejny,
Wiodę krocząc
Paku alejką
W palcach trzymam
Liść – ten jesienny,
Z tajemnicą
Jak liść
Niewielką
Z NOTATNIKA MYSZY – JESIENNE TROPY
Mysz westchnęła
– Sama już nie wiem
Jakim cudem
Przemknął tak szybko
Koniec lata na krańcu świata
I kolorem wszystko zakwitło
Płoną klony,
Dęby i lipy,
Płoną krzewy na wiecznej łące,
Pachną liście poranne srebrzyście
Ciężką wonią – przed swoim końcem
Już opadły brązem kasztany,
Złotem wabią aleje klonów,
Brązy, brązem złamane zielenie
Wśród odcieni dębowo-czerwonych
Mysz westchnęła
– Kolejna jesień,
Ileż to już jesieni minęło?
Zabłądziła w pokojach pamięci
– Gdzieś na tropie
– Jak to się zaczęło?
CZY TO JESIEŃ
Październik wpadł do mnie
Na chwilę
– Na kawę
I lampkę koniaku,
Posiedział przez moment
– Tuż obok,
Słuchając złotych klimatów
Tych lekkich jak uśmiech
Pasaży,
Uderzeń piórkiem
W klawisze
– To, Chopin szepnął
Cichutko,
Sza – proszę,
Ja wszystko słyszę
Posiedział obok
Złocisty,
Zamglony
Kolejnym porankiem,
Z kieszeni wyciągnął kasztany
Na dobrą wróżbę,
Na nową służbę,
By swą przekupić
Wybrankę
Ten utwór
Liści złocistych,
Ten wiatr od niechcenia
Do szaleństw,
Ten świt
– Jeszcze bielą swą mglisty,
Gdy kształtów
Nie można odnaleźć
Ten dzień
Coraz krótszy,
Ciemniejszy,
Ten czas przy kominka cieple
I dziwna zależność
Od wierszy
– Jesienno deszczowe
Zaklęcie
ENKLAWA
Przywołujemy blask kominka
– Czerwono złoty
Dotyk ciepła
– Nic już nie ważne
Chociaż zerka
Odbicie spraw
Przez chwil lusterka
Wszystkie te nasze
Tak codzienne
– Potrzeba,
Muszę,
Szybciej,
Teraz
– Znikają,
Miękną przy kominku
– Nic z poza niego
Nie wyziera
Jeszcze przydają się
Bambosze,
Podomka,
Kawa parująca
I dźwięk muzyki
Wibrujący
Wspomnieniem
Minionego słońca
Ot, tak niewiele
– Blask kominka
I chwilka wibrującej ciszy,
Oddech spokojny
– Spokojniejszy,
Jak sen,
Którego
Nikt nie słyszy
JESIENNY WIECZÓR
Kolor za oknem
Szaro jesienny
– Tak jakby niebo
Chmur zasłoną
Przykryło ścieżki i uliczki,
Ściany i dachy
Naszych domów
Tylko ta szarość
– Wiem że liście
Mają swe barwy
Jak na przekór,
Lecz teraz tylko
Kolor nieba
Tak samo szary
Od wiek wieków
Jesień nadchodzi
Cichym krokiem,
Szelestem liści
Pod stopami,
Coraz wcześniejszym
Zmierzchu mrokiem
– Jego szarością
Ponad nami
Kiedy tak szaro,
Kiedy nudno
Smętek wypełza
Spod zasłony,
Siada na biurku
Szepcząc trudno
I budząc smutek
Przyczajony