Ding dong…
DING DONG…
Ding dong…
– Tyle światła
Poranek zanurzył się w zieleń,
W zapach,
W barwę kwiatów
I w to ptasie,
Uparte powtarzanie jednej frazy melodii
Ding dong…
Zegar wciąż bawi się w wyliczanki
– Dodać
– Odjąć
Nad brzegiem potoczku drzewa – zadumane,
Opuszczają swe gałązki
Coraz niżej
I niżej
Spragnione
A może chcą dołączyć do kaczorów
Dumnie kołyszących się z boku na bok
Ding dong…
– Wbrew ciszy,
Wbrew skupieniu chwili
Tylko świątynia ze spadzistym dachem drzemie
– To jeszcze ranek
– Potem,
Potem
Napełni się światłem,
Oddechami,
Wonią kadzidła i płomykami świec
Ding dong…
– Wspomnienie chwili,
Która kiedyś…
Wspomnienie i nadzieja
Oczy staruszki wyblakły
Od kolejnej już wiosny
– Potrafi z takim ożywieniem rozmawiać
O śmierci
– A życie?
Ding dong…